Jak zwykle, temat chciałbym potraktować opisowo, wrócę zatem do ogólniejszych wątków.
lis napisał(a):A tak w ogóle to miał być ranking rysowników, a nie twórców, prawda?
Właściwie można pójść dalej – pisząc o rysowniku ma się na myśli styl, w jakim dana osoba tworzy rysunki. Być może bezpieczniejsza i słuszniejsza jest ocena czy ranking stylów niż rysowników. Oczywiście nie można całkowicie odseparować twórcy od konwencji, jaką nadał swojemu dziełu, ale przecież może on ją niemal dowolnie zmieniać, a ona sama nie określa w sposób ostateczny owego człowieka.
lis napisał(a):Misterne łączenie w całość czegoś, co z założenia nie ma stanowić całości, jest IMHO lekkim bezsensem. Komiksy z Donaldem to nie jest przecież żadna "continuing series" (jak Batman czy Spiderman) tylko seria zabawnych historyjek połączonych osobami głównych bohaterów. (...) liczy się puenta, a nie zgodność z setkami innych komiksów, zarówno własnych, jak i pozostałych twórców. Wolę przeczytać komiks z zabawnym zakończeniem, niż z zakończeniem, które będzie zgodne z xxxxxlionem innych komiksów. Wolę komiks, który twórca oprze na pomyśle nieco kolidującym z innymi historyjkami niż taki, który będzie bez trudu można umiejscowić na linii czasu, ale będzie zwyczajnie nudny.
Co tu dużo pisać – wiadomo jakie postaci znajdują się w tle tych słów (lub przynajmniej ich uogólnienia): Carl Barks i Don Rosa. Wiadomo też który z nich jest tu krytykowany, ale... nie w tak prosty sposób. To, co naprawdę jest tu piętnowane, to bezkrytyczne (by nie powiedzieć bezmyślne) uwielbienie dla sztuki, którą urzeczywistnił Don Rosa; z taką opinią zgadzam się całkowicie. Niemniej komiksy Dona, mimo ich specyficznej formuły, posiadają właśnie zabawne zakończenia, wcale nie nudną treść, a dodatkowo zgodne są poprzez „komiksowe fakty” z dziełami innych twórców, przede wszystkim Barksa. O ile ten przedstawiał w metaforyczny sposób, ale szczerze, pewne prawdy rzeczywistego świata, o tyle Rosa z owej metafory, odnosząc ją samodzielnie do prawdziwego świata, zbudował niby rzeczywistość, która (ze swojej natury) musi trzymać się sztywnych reguł. Przykładowo, bohaterowie, którzy u Barksa przesadnie uosabiali pewne cechy charakteru rzeczywistych osób, u Rosy zaczęli żyć samodzielnie, niejako harmonizując barksowskie cechy z wszystkimi innymi, które tworzą realnego człowieka. To oczywiście tylko jedna z wielu interpretacji, ale wydaje mi się, że opisuje ona różnicę pomiędzy sztuką Barksa a Rosy lepiej, niż proste zestawienie: „humor, dowolność, puenta” vs „zgodność, przewidywalność, monumentalność”.
Pozwolę sobie zapisać to w inny, może bardziej konkretny sposób:
1. B[RW] => B[MW(B[RW])]
Rzeczywisty świat taki, jakim widział go Barks, przeszedł w świat metaforyczny, w interpretacji Barksa, oczywiście.
2. R[B[MW(B[RW])]] => R[RW(R[B[MW(B[RW])]])]
Metaforyczny świat Barksa taki, jakim widział go Rosa, przeszedł w niby rzeczywisty świat, zbudowany na podstawie barksowskiego świata metaforycznego, oczywiście w interpretacji Rosy.
Oznaczenia:
B[a] – interpretacja ‘a’ przez Barksa
R[b] – interpretacja ‘b’ przez Rosę
MW – metaforyczny świat
RW – rzeczywisty świat
MW(c) – próba stworzenia metaforycznego świata na podstawie ‘c’
RW(d) – próba stworzenia świata niby rzeczywistego na podstawie ‘d’ (tzn. na tyle rzeczywistego, na ile można, nie przekraczając pewnych granic)
(Szczerze mówiąc wolałbym to wszystko lepiej opracować i może zrobię to w przyszłości.)
lis napisał(a):De gustibus non est disputandum. Mi rysunki Barksa bardzo się podobają, Tobie nie. Z kolei rysunki Dona Rosy, który na Twojej liście zajmuje pierwsze miejsce, uważam za przeciętne. Każdy ma prawo do własnej opinii.
Dla mnie kwestia „podobania się” stylu nie jest taka kategoryczna. Potrafimy bardzo wiele ocenić, choć nie zawsze w pełni świadomie dostrzegamy przyczyny, dla których dane dzieło wywołuje w nas tak silne wrażenia. Niemniej można, jak sądzę, dotrzeć do decydujących ‘elementów’, nazywając je. Są one jednymi z wielu cech jakiegoś obiektu, ale z uwagi na (nasze) osobiste preferencje, decydują o odbiorze całości. Możemy zatem
disputare nieco o gustach, o tym co (i dla kogo) jest decydujące, ponieważ są to „przyczyny obiektywne” (niezależne), natomiast to, co woli się przemilczeć, jest subtelniejszą kwestią: „kim jesteś, skoro podobają Ci się te, a nie inne cechy czy rzeczy?”
esio napisał(a):Według mnie rysowników powinno oceniać się właśnie za rysunki, a za humor czy pomysłowość oceniać scenarzystę. Dlatego Barks w moim rankingu rysowników jest "dopiero" trzeci.
To słuszna uwaga, ale, niestety, taki sposób oceny jest dość ograniczony, ponieważ jesteśmy w stanie przy jego pomocy prawidłowo ‘zbadać’ jedynie najbardziej podstawowe elementy jak jakość kreski, cieniowania, perspektywy, zachowania proporcji. Bardziej skomplikowane obiekty, czyli takie, na które człowiek zwraca największą uwagę, choć często zależą wyłącznie od rysownika, byłyby pomijane. Trudno też dokładnie oddzielić to, co stworzył scenarzysta od tego, co jest dziełem rysownika, zwłaszcza gdy jest to ta sama osoba (a, jak się okazuje, dotyczy to naszych dwóch największych komiksowych twórców). Niemniej faktem jest, iż w tym temacie powinniśmy się skupiać przede wszystkim na ocenie samego rysunku.
No tak, a gdzie jest moja toplista? Niżej, jeszcze trochę niżej.
Znów nieco teorii. Mógłbym stworzyć zwykłą listę (jak normalny człowiek...), ale wolałbym nieco zmodyfikować podejście do tego rankingu. Ostatecznie ma on reprezentować upodobania tworzącej go osoby, więc złagodzę kryteria
obiektywnej oceny jeszcze bardziej. Moja lista ulubionych rysowników składać się tu będzie z dwóch części. W pierwszej zamieszczę nazwiska trzech, moim zdaniem najlepszych (kolejność będzie miała minimalne znaczenie ale o tym później), a w drugiej uszereguję ważniejszych, pozostałych twórców.
Moja lista najlepszych rysowników:Część I
Jim Lee
Don Rosa
Ken Sugimori
Część II
Carl Barks
Giorgio Cavazzano
Lara Molinari
Giada Perissinotto
Sergio Cabella
Lorenzo Pastrovicchio
Stefano Turconi
Manuel Gonzales
Pojawia się natychmiast pytanie: To Lee i Sugimori rysowali kaczki czy cokolwiek dla Disneya? Nie rysowali, z tego co mi wiadomo, ale to nie zmienia faktu, że tak jak Don Rosa są mistrzami, ponieważ reprezentowany przez siebie nadzwyczajny styl doprowadzili do perfekcji. Nie byłoby to niezwykłe (zawsze jest się mistrzem własnego stylu), gdyby nie fakt, iż każdy z nich tworzył w taki sposób, który (przynajmniej moim skromnym zdaniem) jako jedyny odpowiadał tematyce: Jim Lee – Batman/Superman, Don Rosa – R[RW(..., Ken Sugimori – Pokemony (a jakże!). Na szczęście ten temat (a ściślej: jego tytuł), mimo iż wszędzie wokół Disney, nie ograniczył mi możliwości umieszczenia tu tych nazwisk.
O ile przy doborze osób do pierwszej części mojej listy nie miałem właściwie najmniejszych wątpliwości, o tyle kształt części drugiej stanowił dla mnie niejako wyzwanie. Mój związek z komiksami (zwłaszcza disnejowskimi) wydanymi w Polsce, nie jest zbyt prosty (ale o tym kiedy indziej), co ostatecznie sprowadza się do tego, że przy sporządzaniu szerszego spisu nazwisk ważnych dla mnie twórców (komiksowych), muszę posiłkować się zbiorami, w których odnaleźć mogę jakieś ich dzieła. To nie jest kwestia zaniedbania czy braku zwracania uwagi - z czasem każdy orientuje się, że są rzeczy które podobają mu się bardziej oraz takie, które podobają się mniej, ale ostatecznie może sobie pozwolić tylko na dość rzadkie chwile delektowania się nimi, więc dokonuje trudnego, bezwzględnego wyboru, inaczej być nie może. Przeglądnąłem kilka komiksów, które miałem pod ręką, starając przypomnieć sobie także tych twórców, jakich ceniłem w przeszłości, a o których dzisiaj nie myślę zbyt często. Na tej podstawie powstała druga część mojej listy, a w niej: Giorgio Cavazzano, którego uważam za najlepszego rysownika „licznych i popularnych komiksów” (najbardziej uniwersalna kreska), tzn. takich, które występują w „Gigantach” i pochodnych (choć może tytuł ten należy mu się tylko dlatego, że stworzył ich bardzo dużo – ok. 5.000), Lara Molinari, przyjemnie wyrażająca kaczy świat w kadrach komiksu, Giada Perissinotto, której „gigantowy” styl bazuje na bardzo wielu elementach charakterystycznych dla mangi (co mnie swego czasu bardzo zaskoczyło), Sergio Cabella, którego rysunek jest taki jak Giady, przy czym pozbawiony cech mangowych (co także okazało się dla mnie niezwykłe), Lorenzo Pastrovicchio, którego Miki bardzo przypadł mi do gustu (wreszcie ktoś, kto wie jak rysować tę mysz; prawdopodobnie Cèsar Ferioli potrafi narysować Mikiego o wiele lepiej, ale z tych dwóch Lorenzo robi to dokładniej w zwykłych komiksach), Stefano Turconi, nie sądziłem, że kiedykolwiek umieszczę go w takiej liście, ponieważ (co tu dużo pisać) okropnie wychodzą mu proporcje, a nawet ogólne kształty postaci, ale potrafi bardzo „niestandardowo” wyrazić emocje tychże, dodając dość „egzotyczne”, jak na komiksy disnejowskie, elementy, [raczej] starając się przy tym, oraz Manuel Gonzales, zapomniany, ale nie przeze mnie – ach te jego jednostronicowe komiksy kończące wiele dawnych KD: Miki, ale przede wszystkim Goofy (niewielu potrafiło tak dobrze oddać tę postać), to oczywiście sentyment, ale w gruncie rzeczy uzasadniony.
A gdzie Carl Barks? Przykro to stwierdzić, ale z uwagi na jakość najlepszych współcześnie form przedstawiania tego świata, któremu przecież sam Barks dał początek, oraz ze względu na upodobania (co do stylu) osób, do których disnejowskie komiksy są kierowane, umieszczenie jego nazwiska na pierwszym miejscu nawet drugiej części listy takiej jak moja, ma charakter jedynie uznaniowy. Oczywiście każdy posiada własną hierarchię stylów, a zarazem twórców, ale dzisiaj wielu rysowników przyzwyczaiło nas do komiksów o wysokiej jakości, a fanów Barksa, którzy ceniliby go przede wszystkim z uwagi na wartość artystyczną jego rysunku, jest coraz mniej. Problem ten został już poruszony, nie przeze mnie zresztą. Na rysunkach jednak „kwestia Barksa” się nie kończy. Wydaje mi się, że był i pozostanie on największym disnejowskim twórcą komiksowym, ponieważ jako autor zarówno (ale nie przede wszystkim) scenariuszy jak i grafik stworzył tak unikalne dzieło, że choć wiele innych osób może do niego nawiązywać, a nawet skutecznie podnosić wartość poszczególnych elementów tej twórczości, to jednak nikomu nie uda się już na tym polu dokonać więcej, niż uczynił sam Carl. Don Rosa to Spielberg barksowskiego świata, ale to Carl stworzył zarówno aktorów, jak i scenografię. Widzimy także, że to, co wyprawia się z postaciami kaczego uniwersum w „Gigantach” ma zwykle z dziełem Barksa, delikatnie mówiąc, niewiele wspólnego. Moja ocena twórczości Carla nie opiera się na wartości ani jego scenariuszy, ani rysunków, ani ich połączeniu, ponieważ to, co przekazywał, w mojej opinii, jest czymś o wiele szlachetniejszym i ważniejszym niż to jak ową treść wyrażał, to jest jednak materiał na post w innym temacie.
Chciałbym też, ku utrapieniu czytających niestety, wrócić do głównych bohaterów mojej listy, a szczególnie do Dona Rosy, gdyż jego twórczość jest nam najbliższa. Właściwie wszyscy wiedzą za co Don jest tak uwielbiany, powszechnie wiadomo także dlaczego owo uwielbienie jest zwykle przesadne, więc tych wątków rozwijać nie będę. Postaram się skupić na takich cechach stylów tych trzech osób, które są dla nich wspólne, wyznaczając równocześnie mój osobisty kanon komiksowego piękna.
Najbardziej cenię uporządkowanie kreowanego świata – logiczny porządek obiektów i zdarzeń, sprawnie działające siły przyrody (fizyka), a w szczególności grawitacja, zachowanie proporcji i skali, dość realistyczne przedstawienie danej ‘rzeczywistości’. Elementem, którego wykorzystanie sprawia mi ogromną przyjemność jest perspektywa – te niemal zapierające dech widoki, rzuty, kadry etc. Trójwymiarowość – czasem, co przedziwne, można nie zauważyć jak dobrze rysownik oddał obiekt w przestrzeni, ale ta cecha mimo wszystko tkwi w jego pracach (ujawniają ją najczęściej dopiero kolory i cieniowanie). Staranność, dopracowanie, kunszt – nieodzowne, efektowne i jakże efektywne!
Lubię te cechy, ponieważ nie pozwalają one nadmiernie uprościć przedstawianej treści, dzięki czemu nie traci się przyjemności z jej poznawania.
Niestety, nawet najwspanialszy styl z czasem powszednieje. Okazuje się, że ulubiony rysownik posługuje się wciąż tymi samymi schematami, nie wychodzi poza opracowany przez siebie świat, system. Okazuje się wtedy także jak wielki potencjał tkwi w pracach pozostałych twórców, stanowiąc nie tylko alternatywę, ale swego rodzaju uzupełnienie metod komiksowej ekspresji. Oczywiście cenię wielu autorów, nie tylko trzech czy jedenastu ulubionych, ale w przypadku większości z nich to, co wykonują „dla Disneya”, jest bardzo niereprezentatywne i trudno nawet umieszczać ich na liście w tym temacie, który bądź co bądź dotyczy przede wszystkim dzieł disnejowskich; można by cenić ich za całokształt czy styl przejawiający się w innych pracach, ale moich ulubieńców już mam, a pozostali stanowią niebanalne czasem, ale mimo wszystko tylko dopełnienie. Pozostaje także inna kwestia – nie wszystkich rysowników się zna i może się przydarzyć, że na wspaniałego twórcę trafi się przypadkiem, dopiero po wielu latach. Rysowników, których styl nie wyróżnia się zanadto, mogę cenić za „krzewienie dobrych obyczajów”, ale na ‘liście najlepszych’ ich nazwisk nie umieszczę.
Nie pozwolę umknąć jeszcze jednemu zagadnieniu. Manga. Wygląda na to, że to jest problem, zwłaszcza w obliczu prawdziwej wspaniałości Disneya. Właściwie to jak można lubić mangę, będąc disneymaniakiem? Przecież to hańba! Wstyd! Ano... można, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dość późno uświadomiłem sobie, przykładowo, że „Nowe przygody Kubusia Puchatka” to jak najbardziej cywilizowane, ale w gruncie rzeczy dość brutalne (rysunkowo) anime, czyli ruchoma manga właśnie. Mógłbym zacząć od „W.I.T.C.H.”, ale po pierwsze prawdziwy fan Disneya (członek Młodzieży Disneypolskiej!) nigdy w życiu tego „czegoś” nie zaakceptuje, a po drugie sam styl „tego” jest już na poważnie przesiąknięty Disneyem, więc nie daje to dużego pola do... tak, indoktrynacji.
A poważniej – poza kwestiami ideologicznymi pojawia się, jeśli już, problem staranności. Jeśli ktoś pracuje nad poprawieniem szczegółów w swoich rysunkach, nieuchronnie zmierza w kierunku mangi, ponieważ ona niejako z założenia nastawiona jest na uwydatnienie szczegółu, zwłaszcza technicznego (mechanicznego). Zwiększenie precyzji nie musi oznaczać drastycznej zmiany stylu, czego doskonałym przykładem są komiksy Dona Rosy, niemniej nieprzypadkowo najlepsi pod tym względem twórcy, to osoby pochodzące w większości z dalekiej Azji. Lubię mangę, doceniam anime, ale nie przesadnie. Przede wszystkim uznanie dla dzieła, później dla stylu.
Dygresja – jestem w takim wieku, że nie ominęła mnie ani „Czarodziejka z Księżyca”, ani przynajmniej jeden japoński horror. Na podstawie nie tylko tych doświadczeń muszę stwierdzić, że o ile „zachodnie produkty filmowe” wywołują we mnie takie emocje, jakie miały budzić w założeniu, o tyle w przypadku produkcji japońskich, horrory mnie bawią, a kreskówki przerażają...