Ostatnio postanowiłem nadrobić pewne poważne braki w animacjach i po raz pierwszy obejrzałem
"Anastazję" Dona Blutha. Film, o którym od czasu premiery ciągle słyszałem i co nie co na jego temat czytałem, ale jakoś nigdy nie udało mi się go obejrzeć. Wreszcie przyszedł ten moment i... mam mieszane uczucia.
Wiedziałem, że film dla wielu jest pozycją kultową (nie cierpię tego słowa), i często bywa na rozmaitych forach i portalach przypisywany Disneyowi, i być może zawiesiłem poprzeczkę trochę za wysoko.
Może najpierw co mi się podobało, i to bardzo: animacja! Użycie techniki rotoscope przy rysowaniu postaci nadało jej bardzo specyficzny, staroświecki klimat. Wszystko (no, może poza kilkoma zbyt rzucającymi się w oczy efektami CGI), wyglądało bardzo naturalnie i cieszyło oko, ale u Blutha to raczej norma. Druga świetnie zrobiona rzecz, to głosy. Film obejrzałem w wersji oryginalnej, i muszę powiedzieć, że nie kojarzę dużo przykładów tak dobrze obsadzonych głównych bohaterów. Meg Ryan i John Cusak wypadli bardzo przekonująco i bezpretensjonalnie. Trzecia rzecz - wątek miłosny. Choć nic tu odkrywczego, bo to bardzo klasyczna, prosta historia, miał w sobie coś, co sprawiło że to właśnie on przyciągał do ekranu i był główną atrakcją "Anastazji" (a zazwyczaj taką jest, nie oszukujmy się, czarny charakter

).
A co sprawia rzeczone mieszane uczucia? Właśnie czarny charakter. Tak zmarnowanego potencjału nie widziałem chyba w filmie animowanym nigdy. Rasputin jest tu ZUPEŁNIE niepotrzebny. Jego wątek wydaje się doklejony bardzo na siłę (na zasadzie - musimy mieć złowrogiego villaina). Śpiewa co prawda rewelacyjną (!) piosenkę, lecz nie robi zupełnie nic co byłoby niezbędne dla rozwoju akcji. Kilka razy przeszkadza bohaterom z ukrycia, potem pojawia się "znikąd" i zostaje śmiesznie szybko unicestwiony. Potencjał był, bowiem postać to niezmiernie ciekawa. Tutaj natomiast, miałem wrażenie, iż sceny z nim to jedynie
comic relief. To, jak dobrze zrobić "śmiesznego" łotra, pokazał konkurencyjny wtedy "Herkules" swoim Hadesem. Rasputin jest tymczasem wielkim rozczarowaniem i ciągnie ocenę filmu w dół. Dla formalności można wspomnieć jeszcze o Bartoku - pomagierze Rasputina. Postać ta została chyba umieszczona w filmie jedynie w celach marketingowych (
czyt. co by potem opchnąć pluszaki). Jest dla historii jeszcze bardziej zbędny niż swój szef (i to właśnie on otrzymał potem swój własny film! Dlaczego?!).
Zauważyłem, że inni
krytyciciele często wypominają twórcom przekłamywanie historii, przeinaczanie faktów itd. Ja nie miałem z tym żadnych problemów.
Licentia poetica, panie. Co najwyżej, uśmiechnąłem się kiedy podpis na prędkościomierzu pociągu wyglądał mniej więcej tak: sреедошетея

.
Podsumowując, oglądało się dobrze. To co zostało zrobione jak trzeba, pozostawiło na prawdę świetne wrażenie, dlatego postawiłem "Anastazji" ocenę 6/10. Gdyby nie ten wielki zgrzyt, w tak ważnym dla tego typu filmów aspekcie, jakim jest główny złoczyńca, byłoby dużo lepiej.